Nie było mnie na blogu długo. Baaaardzo długo. Nie wiem, czy ktoś jeszcze czyta mój blog, ale tym którzy jeszcze czasem tu zaglądają, postaram się wytłumaczyć przyczynę mojej nieobecności.
Był 22 września 2011 roku, gdy znalazłam się w centrum światowego bałaganu. Miałam 6 miesięcy, żeby się przyzwyczaić do tego miejsca i poznać zasady nim rządzące. A prawa ku mojemu zdziwieniu (pierwsze wrażenie podpowiadało mi coś innego) obowiązywały, lecz zupełnie inne niż u nas.
Takim podstawowym prawem, które bardzo szybko odkryłam był fakt, iż nakazy stanowią jedynie informację lub sugestię (była to generalna reguła, ale najbardziej rzucała się w oczy w przypadku ruchu drogowego). Czerwone światło, czy pasy na jezdni nie były problemem ani dla kierowców, ani dla pieszych obywateli, którzy wchodzili na ulicę w każdym możliwym miejscu, kierując się wprost pod koła samochodów. Efekt był zawsze ten sam - trąbienie. Zresztą - mieszkańcy tego miasta, w kontekście jady samochodem mają co najmniej dwie zasady - rękę na klaksonie trzeba trzymać przez cały czas (tak żeby samochód było słychać z daleka), bo nigdy nie wiadomo kiedy się przyda, natomiast zderzak jak sama nazwa wskazuje - jest do zderzania i wykorzystuje się go w celu odpowiedniego zaparkowania. Sama siedziałam na miejscu pasażera w samochodzie, którego właściciel parkował w miejscu, w którym długość auta ewidentnie przekraczała długość dostępnej przestrzeni. Co do przepisów ruchu drogowego - jednym z moich ulubionych zajęć było patrzenie z balkonu na przejeżdżające samochody (a mieszkałam przy bardzo zatłoczonej ulicy). Do dzisiaj nie wiem, skąd kierowcy na skrzyżowaniu bez świateł, znaków ani wykorzystania zasady prawej ręki, wiedzieli kiedy powinni jechać.
Prawo dotyczące śmieci było dla mieszkańców oczywiste. Butelkę, papierek czy chociażby worek ze śmieciami należy upuścić w miejscu, w którym się właśnie stoi (chociaż zdarzali się ludzie, który wyrzucali śmieci do koszy) lub wyrzucić przez okno jadącego samochodu. Nauka tej zasady jest wpajana dzieciom od najmłodszych lat, tak żeby w dorosłym życiu o tym nie zapominały.
Zasady dotyczące jedzenia były bardzo surowe. Śniadania praktycznie nie było - tylko kawa i rogalik. Potem przed kolejnym posiłkiem wypijano znów kawę. Następnie lunch jedzono w pośpiechu, w jednym z barów ulicznych, w których wybór posiłków na wynos był na prawdę duży - jest to coś, co przydało by się w naszym kraju. U nas - kiedy burczy w brzuchu przed obiadem - jeśli sami sobie czegoś nie przygotujemy, możemy zjeść jedynie bułkę czy drożdżówkę, ewentualnie jakąś sałatkę. Tam wybór jest duży od zapiekanek z makaronem, ryżem, mięsem, pieczonych warzyw podawanych jak frytki, po różnego rodzaju ciasta przygotowane na słono. W przypadku słodyczy - nasze drożdżówki - nawet te mocno wypieczone i z małą ilością kruszonki, w mojej opinii są mistrzostwem świata w porównaniu do ich słodkich wypieków. Po lunchu znów była pora na kawę. Z kolei kolacja była tam najważniejszym daniem dnia. Grunt to zjeść dobrze i do syta! Po kolacji, szczególnie w weekend, przed imprezą (a mieszkańcy tego miasta bardzo lubią imprezy) też koniecznie musiał znaleźć się czas na kawę.
Miasto podzielone jest na dzielnice, które zamieszkują różne nacje. Niektóre dzielnice były niebezpieczne, w niektórych warto było robić zakupy, jeszcze inne - szczególnie nadmorskie i zabytkowe zachwycały pięknem.
Oferta turystyczna była ogromna. Starożytne zabytki (niestety często w bardzo złym stanie), bajeczne wyspy, wspaniałe krajobrazy były warte zobaczenia. Najbardziej jednak zdumiał mnie fakt, iż można tam wykupić sobie krater wulkanu, wokół którego utworzony jest państwowy rezerwat.
To tylko niewielka ilość informacji, więc zagadka nie jest zbyt prosta. Ale myślę, że zgadniecie: O JAKIM MIEŚCIE PISAŁAM?
Co do robótek, w trakcie wyjazdu cierpiałam bardzo - ale ze względu na krytyczną wagę mojego bagażu, nie zabrałam ze sobą ani szydełka, ani drutów, ani też żadnej włóczki. Dopiero po powrocie udało mi się kilka rzeczy wydziergać, co przedstawię wkrótce. Niedługo też napiszę, czym obecnie się zajmuję, a co ewidentnie nie jest pracą, którą zwykle zajmują się kobiety :P
Dobra zagadka. jesli chodzi o ruch drogowy - myslałam o Paryzu, do tego rogaliki, a kawa bardziej pasuje na Rzym, dalej starożytne zabytki, wyspy, śmiecenie. Stawiam na Rzym. Fajnie że się znów pojawiłaś mam nadzieję, że tym razem na dlużej! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWłochy na pewno :-)
OdpowiedzUsuńPewnie tak jak Alex obstawiałabym Rzym :-)
Pozdrawiam serdecznie i witam ponownie :-)
Blisko... :P Właściwe państwo.
OdpowiedzUsuńCzasem myslec trzeba..., krater sugerowałby Neapol. Ale nadal zagadka jest pierwsza klasa. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń